Kompostownia poleca

Początek roku to taki okres, kiedy łatwo nabieram przeświadczenia, że wszyscy dookoła nurzają się w kulturze, tylko nie ja. Gdzie się człowiek nie obejrzy, podsumowania najlepszych ubiegłorocznych książek, filmów, płyt i innych takich tam. Ludzie  układają te swoje top teny, jarają się, porównują, dyskutują. A ja stoję sobie z boku ze spuszczoną głową i wiercę nóżką w piasku, bo nie wiem, nie widziałem, nie czytałem. Nie sądziłem, że autor jeszcze żyje. Brałem nazwę zespołu za tytuł płyty, a tytuł płyty za nazwę gatunku. Nie miałem pojęcia, czego to sequel i nawet nie wiedziałem, że w ogóle czegoś. (Bo dwójka na końcu tytułu przecież o niczym nie świadczy, prawda? Paragraf dwadzieścia dwa to nie był sequel Paragrafu dwadzieścia). A o teatrze to najlepiej w ogóle ze mną nie rozmawiać, bo się nie odnajduję. Bajka, Ochota, Capitol i Polonia to są w mojej głowie kina. Zrozumiałbym, jakby biedronki tam pootwierali. Ale teatry?

A poza tym, to ja mam dzieci, pracę, bakterie, wirusy, Wikipedię do przeczytania, kredens do potrzymania, stres, niedoczas oraz syndrom ogólnego nieogarnięcia, więc gdzie tam ja i kultura.

A z tymi waszymi modnymi obecnie wyzwaniami czytelniczymi, to mnie możecie w czwartą stronę okładki pocałować. Mój czelendż na 2015 rok to 52 razy się wyspać. Dodatkowe acziwmenty za przespanie się bez:
– kota na twarzy,
– okruszków na pościeli,
– okrzyku “tato, siusiu!”,
– zatkanego nosa,
– porannego tratowania przez potomstwo,
– budzika.

Podsumowując: jestem w dorobku kulturowym ostatniego roku zupełnie niezorientowany. Ale ponieważ w internetach im mniej ktoś się zna, tym bardziej się wypowiada, to i tak wam coś polecę. I będę w tym szalenie wintydż, bo chodzi o dziedzinę twórczości, zdawałoby się, wymierającą. Moje odkrycie minionego roku nazywa się bowiem John Finnemore i robi komediowe słuchowiska radiowe w BBC. W sensie pisze je i w nich gra.

Na twórczość pana Finnemore’a natknąłem się oczywiście przypadkiem. Dzień jak co dzień: szukałem sobie w necie jakiejś fajnej grafiki przedstawiającej wydrę w czapce kapitana. Nawet nie pytajcie. Wspólnych znajomych zapewnię tylko, że zbieżność z “Wydrą” kapitana Henia jest zupełnie przypadkowa.

A ponieważ, jak wiadomo, w internetach jest absolutnie wszystko, to owszem, znalazłem rzeczoną wydrę dość szybko i to bardzo ładną:

captain_otter_by_tillieke-d4yeujaŹródło: http://tillieke.deviantart.com/art/Captain-Otter-299664406

Mam ją teraz na tapecie w służbowym laptopie i jest fajnie, jak się na zebraniu podłączam przed prezentacją do rzutnika.

Oczywiście zaintrygowało mnie, kto i po co to dzieło stworzył. No bo jakim trzeba być człowiekiem, żeby rysować wydry z kapitanatu i wrzucać je do netu? Okazało się że trzeba być Tillieke, a rysunek to fanart do najbardziej znanego słuchowiska Finnemore’a Cabin Pressure. I kiedy piszę “słuchowisko” mam na myśli serial złożony z 27 półgodzinnych odcinków, powstających łącznie przez 5 lat.

Pomyślałem sobie, że to musi być jakiś dobry stuff, skoro ludzie po tym wydry rysują. Znalazłem pierwszy odcinek na YouTube’ie (nie szukajcie, już zdjęli), odsłuchałem jakąś minutę, stwierdziłem, że słabe i wyłączyłem. I w sumie się sobie nie dziwię, bo ta pierwsza minuta jest chyba najsłabszą w całym serialu. Kiepskie rozwiązanie PR-owe, Mr. Finnemore.

Na szczęście wkrótce potem okazało się, że koleżanka z biurka na przeciwko słucha, więc dla towarzystwa (w sensie: żeby było o czym rozmawiać w przerwie obiadowej) spróbowałem jeszcze raz i wsiąkłem już całkiem. Zwłaszcza, że akurat robiłem mały remoncik w kuchni i ze słuchawkami na uszach dobrze mi było wieczorami rechotać cichutko do gładzi szpachlowej.

O czym jest Cabin Pressure, pisać nie będę, bo nie w tym rzecz. Dość powiedzieć, że napisane jest inteligentnie i dowcipnie, postacie są stworzone po mistrzowsku i jeszcze jest w tym jakieś, nie bójmy się tego słowa, ciepło. Co oczywiście nie udałoby się bez znakomitych aktorów. Najbardziej znany to Benedict Cumberbatch i zdaje się, że sporo ludzi (zwłaszcza w Polsce) zainteresowało się Cabin Pressure głównie ze względu na niego.

Ale to, co mnie rozwala najbardziej, to świadomość, jak małej grupki ludzi potrzeba było, żeby to się zdarzyło. John Finnemore sam pisał wszystkie scenariusze, a David Tyler reżyserował i produkował. Głównych aktorów jest czworo, wliczając samego Finnemore’a, do tego dochodzą jeszcze drugoplanowi, zwykle nie więcej niż troje w jednym odcinku. No i ktoś to wszystko musiał nagrać, zmiksować i zmontować. Ale tak czy inaczej, w porównaniu z najdrobniejszą produkcją telewizyjną jest to projekcik kameralny i niedrogi.

A taki efekt.

Aż żal, że się skończyło. Bo właśnie w Boże Narodzenie BBC puściło podwójny odcinek finałowy i pozamiatane.

Oprócz tego Finnemore robi też John Finnemore Souvenir Programme, będący zbiorem luźnych skeczy. I jego również chciałbym zarekomendować. Szczególnie, że tam już nie gra Cumberbatch, więc jeśli ja wam tego nie polecę, to już chyba nikt nie poleci. A warto.

Przykładowo skecz o ewolucji. Tego jeszcze z YouTube’a nie zdjęli, więc można posłuchać tutaj, rzeczony skecz zaczyna się od 6:02. Dlaczego o nim wspominam? Bo temat jest modny (wiara kontra nauka), ale podejście nieco inne niż u takiego, dajmy na to Oatmeala czy Tima Minchina (który był zresztą moim odkryciem kulturalnym 2013). Oni ostatnio coraz częściej używają humoru do opowiedzenia się po jednej ze stron i obśmiewania tej drugiej. Czym coraz bardziej mnie nudzą i irytują. Być może dlatego, że w konflikcie wiary z nauką jestem z nimi po tej samej stronie. To znaczy o tyle, o ile ktoś się postara i taki konflikt stworzy. Bo tak samego z siebie, to go chyba nie ma.

No to teraz sprawdźcie, jak o ewolucji i Bogu mówi Finnemore. A potem odsłuchajcie resztę odcinka, bo są tam też inne perełki, jak na przykład nieznana historia wykorzystania kotów w Bitwie o Anglię. A jeśli okaże się, że podchodzi wam ten klimat, to nie przegapcie też Lucy’s Complex Dilemma.

I na koniec prośba. Powoli na nowo polubiam radio, więc jeśli ktoś by wiedział o jakimś dobrym współczesnym polskim słuchowisku, to niech da znać. No bo ile można tego BBC słuchać. Się potem na snoba wychodzi.

2 thoughts on “Kompostownia poleca

  1. Och, uwielbiam Johna w każdej formie! Cabin Pressure przesłuchałam już fyfnaście razy w komunikacji miejskiej, a ze znajomymi gramy w yellow car i cytrynę w akcji 🙂 JFSP jakoś mnie nie porwał, ale uwielbiam solowe występy Johna w Now Show (youtube, youtube…) – nieco dłuższa forma niż skecze z JFSP, o aktualnych sprawach, oczywiście nie całkiem na poważnie 🙂

    Liked by 1 person

Leave a reply to kompostownia Cancel reply