Telewizor marki Vela

Moje czterdzieste urodziny wypadły w początkowym okresie pandemii, kiedy zgonów było mało, a obostrzeń – dużo (jak pamiętamy, później te proporcje zostały odwrócone). O imprezie mowy być zatem nie mogło i świętowałem skromnie. Ułożyłem się na podłodze w gabinecie, odpaliłem laptopa, włączyłem sobie pierwszy odcinek “Czterdziestolatka” i w uroczystym nastroju zanurzyłem się w swój prywatny Rubikon. 

W ciągu następnych tygodni obejrzałem jeszcze kilka kolejnych odcinków, ale tylko kątem oka widziałem inżyniera Karwowskiego w Warszawie z 1972 roku. Spoglądałem bowiem głównie w rok 1990, kiedy po drugiej stronie ekranu siedziała rodzina innego inżyniera, również czterdziestoletniego. Widziałem siebie dorastającego wśród fiatów 126p, telefonów z tarczą i panów Maliniaków. Odnajdywałem w filmie osierocone sceny i cytaty, które wcześniej przez trzy dekady kołatały mi się w głowie bez odpowiedniego kontekstu. 

Słowem: zamiast oglądać film, oglądałem siebie przez film. 

Zdarza mi się to coraz częściej i może to właśnie jest to słynne życie po czterdziestce. 

Filmy i książki nie opowiadają mi już o czasach, w których toczy się ich akcja, ani nawet o momencie, w którym je nakręcono czy napisano. Pokazują teraz przede wszystkim chwile, w których przecięły się z moim życiem. Biało-czarny niemy Chaplin czy rozśpiewany Bodo to nie są postacie sprzed wojny, lecz z niedzielnego południa przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, kiedy to niezgrabny człowieczek w kapeluszu i z parasolem maszerował ulicą na tle naszkicowanych kamienic i podskakiwał śmiesznie, przekraczając próg kina. Dziki Zachód rozciągał się we wczesnych latach 90. na pożółkłych stronach obłożonych w biblioteczne obwoluty książek Wernica i w pachnących świeżym drukiem komiksach o Lucky Lucku. Do starożytnych Rzymian i Greków jeździło się trolejbusem i kupowało ich armie oraz życie codzienne w prostokątnych, zamkniętych między bardzo twardymi czerwonymi okładkami porcjach po 50 000 zł sztuka. Nawet niedawny seans “Diuny” w kinie okazał się podróżą nie w daleką przyszłość na odległą planetę, lecz do czasów wczesnonastoletnich, kiedy brat bardzo szczegółowo opowiadał mi o kurzawie Coriolisa i hakach stworzyciela. Bo ja sam wtedy tego nie czytałem – “Wiedźmin” interesował mnie bardziej. 

O muzyce to nawet nie wspominam, bo chyba każdy z nas zna wiele piosenek, które nie są o tym, na co wskazywałby tekst, tylko o jakichś wakacjach, kiedy ciągle padało, wolnym tańcu pachnącym konwaliami, czy domówce, na której nieszczęśliwie stłukł się wazon. 

Również ulice, parki i lasy, po których chodzę i jeżdżę, tylko trochę są tu i teraz, bo o wiele bardziej są miejscami, w których coś mi się kiedyś zdarzyło. Szczególnie, jeśli to był pierwszy raz. 

Wystarczy chwila nieuwagi i najmniejszy drobiazg wywołuje wspomnienie czasów, kiedy w 90% wypełniała mnie żądza poznawania świata, a w pozostałych 10% myśli o tym, czegóż to ja kiedyś nie dokonam. Czasów, kiedy każdy swój dzień dzieliłem między zaglądanie w miejsca, w których mnie jeszcze nie było, a dowiadywanie się rzeczy o świecie. 

Dzisiaj też od czasu do czasu się tym zajmuje, ale o wiele częściej kładę się na łóżku, zamykam oczy i zaglądam w miejsca, które mam w sobie, oraz o sobie nowych rzeczy się dowiaduję.

Najwięcej chyba dowiaduję się dzięki dzieciom. Nic tak nie rzuca nowego światła na moje dawne życie, jak nowe życie z lędźwi moich poczęte. Zanim zostałem ojcem, chętnie opowiadano mi, jak mocno rodzicielstwo wpłynie na moją przyszłość, ale nikt nawet nie zająknął się o tym, jak bardzo zmieni też moją przeszłość. Jak wszystkie moje wspomnienia z dzieciństwa nabiorą nowego znaczenia, a czasem nawet sensu. Jak wiele rzeczy zrozumiem i przewartościuję. 

Jedną z mądrzejszych rzeczy, jakie usłyszałem w szkole, były słowa nauczycielki żegnającej w wypełnionej po brzegi sali gimnastycznej nas, ostatnich maturzystów lat dziewięćdziesiątych. Powiedziała to, co wszyscy, czyli że właśnie kończy się pewien rozdział w naszym życiu i czas spędzony w liceum odchodzi w przeszłość. Ale dodała też, że to nieprawda, jakoby przeszłość miała być martwa i na zawsze niezmienna, bo z każdym kolejnym rokiem będziemy dostrzegać w niej nowe odcienie i co innego będzie dla nas znaczyć. 

Czas pokazał, że miała rację i szczególnie teraz, po czterdziestce, wracam do tych słów zauważalnie częściej niż do wzorów skróconego mnożenia czy motywu mesjanizmu w trzeciej części “Dziadów”.

Leave a comment