Potęga niesmaku

U Pratchetta jest taki kawałek o hydrofobach, który znakomicie się nadaje na początek tego posta, ale ponieważ żona ciągle mi mówi, żebym więcej pisał o sobie, to najpierw o sobie. Anegdotka taka bardziej. A żeby się tematycznie kupy trzymało, to też o Pratchetcie.

Jest rok 1995 i jadę do księgarni sprawdzić, czy Blask fantastyczny już się może ukazał. No bo przecież wtedy takie rzeczy się dało sprawdzić tylko w księgarni. Kupić zresztą też. I dlatego małe księgarenki jeszcze istniały i dobrze się miały. Na przykład ta mieszcząca się w pawilonie na jednym z ursynowskich bazarków, który regularnie odwiedzałem, żeby kupić takie niezbędne młodemu człowiekowi towary, jak modele do sklejania, kasety z muzyką i książki. A za ladą rzeczonej księgarni od niedawna stała moja tzw. facetka od historii, która, tak jak wielu nauczających mnie nauczycieli, w sposób jawny nie przepadała za swoją pracą, była wiecznie zirytowana, że jesteśmy głupi, dziecinni i niezainteresowani Bourbonami oraz miewała na lekcjach poważne napady frustracji w temacie, co ja tutaj robię / cóżem ze swoim życiem uczyniła.

Na plus należy jej jednak niewątpliwie policzyć, że na marudzeniu nie poprzestała i spróbowała swoich sił również na innej ścieżce kariery, mianowicie stanęła za rzeczoną ladą księgarnianą. W tym układzie współpracowało mi się z nią o wiele lepiej, sprzedałem jej nawet kiedyś po promocyjnej cenie jeden z dwóch identycznych słowników języka polskiego, którymi szkoła nagrodziła moje tzw. osiągnięcia.

Ale tym razem nie jechałem niczego sprzedać, tylko tego Pratchetta kupić.

Zajeżdżam na bazarek, parkuję rower, wchodzę, dzieńdobram i pytam, czy jest Blask fantastyczny Pratchetta. Facetka od historii jeszcze wtedy w asortymencie słabo  zorientowana, więc potrzebuje dodatkowej specyfikacji artykułu. To jest drugi tom Świata Dysku, mówię zatem. Gmera, gmera i powiada, że nie ma. Ale, dodaje, z takich komputerowych to jest magazyn “Enter”.

I to była pointa, ale po poincie jeszcze epilog: koniec końców facetka od historii wcale nie została księgarzem, tylko dyrektorką naszej szkoły.

*         *         *

No, tośmy się pośmiali, a teraz do rzeczy. U Pratchetta, w “Kolorze magii”, bodajże, jest taki kawałek o hydrofobach, czyli o gościach, którzy tak strasznie brzydzą się wody, że ich od niej odpycha fizycznie. A odpycha tak mocno, że umieszczeni nad powierzchnią jakiegoś akwenu, zawisają w powietrzu, unosząc się na poduszce własnej odrazy. Dzięki temu mogą służyć za rodzaj poduszkowców do rejsów po morzu, czy może raczej: nad morzem.

Dowiadując się o tych dziwach, przybysz z dalekich stron (Rincewind, chyba), dopytuje się:
– A dlaczego oni aż tak nienawidzą wody?
– Nie nienawidzą – odpowiada jego przewodnik. – Nienawiść to siła przyciągająca, tak samo jak miłość. Oni się jej brzydzą.

A piszę o tym dlatego, że w mediach (i w tych społecznościowych, i nie) takiego zdrowego obrzydzenia najwyraźniej brakuje, a zamiast niego jest jakaś wspomniana przed chwilą magnetyczna nienawiść. Jakieś wyciąganie spod kamienia ludzi i wypowiedzi, których najwyraźniej kochacie nienawidzić. A zdrowe obrzydzenie doradzałoby jednak pozostawienie ich pod tym kamieniem.

I ja nie mówię tu o politykach czy innych osobach, które mają jakiś tam wpływ na moje życie, więc mniej więcej powinienem uważać na to, co oni sobie uważają. Mi chodzi o akcje typu: jakiś burak z drukarni pisze maila obrażającego niepełnosprawne dzieci, a jego syn dodaje gratis na FB posta obrażającego rozum i gramatykę. Albo: jakiś pan aktor robi w wywiadzie telewizyjnym akrobacje pt. “To nie ja donosiłem bezpiece na kolegów, tylko on, czyli młody ja, czyli nie ja, ja nie mam z nim nic wspólnego”. Albo jakiś jebnięty proboszcz z maleńkiej pipidóweczki na Podkarpaciu gada na kazaniu jakieś brednie o in vitro czy innym tupolewie. I tym podobne.

No bo co mnie w sumie obchodzi, co ci ludzie sobie myślą i mówią? Nie rządzą moim krajem, nie uczą moich dzieci, nie pierdzą w mojej windzie. Nie mieliby najmniejszego wpływu na moje życie, gdybyście nie odgrzebali ich w jakimś mentalnym rynsztoku i nie wrzucili ich bredni w wielką maszynkę do robienia niusów, która następnie wypluwa mi całe to obrzydlistwo na ekran. I muszę go potem czyścić mentalną ściereczką w postaci słodkich kotków i ładnych pań.

Czy wy tak strasznie tych ludzi nienawidzicie, że aż musicie mi ich ciągle pokazywać? Po co, pytam się ja uprzejmie. Przecież gdyby nie wy, to oni w ogóle by dla mnie nie istnieli. Utonęliby między tysiącami wiejskich parafii, gdzie księża na kazaniu mówią o pannach roztropnych i robotnikach w winnicy, pośród setek drukarzy skupiających się na drukowaniu, a nie gadaniu głupot i między tymi wszystkimi wywiadami, w których aktorzy mówią, jak trudnym doświadczeniem było się wcielić w, ale za to jak się świetnie pracowało z.

I nie mówcie mi, proszę, że tymi ludźmi powinienem się przejmować, bo swoimi wypowiedziami wpływają na opinię publiczną. Jakbyście ich nie nagłaśniali, to by nie wpływali.

Przeto dla dobra mojego, a być może również własnego i ogólnopolskiego – weźcie się brzydźcie.

5 thoughts on “Potęga niesmaku

  1. „Zbij pan termometr, nie będziesz miał pan gorączki”, jak powiedział swego czasu prezydent Wałęsa do starszego pana nieco przerażonego jego postępowaniem.

    Like

  2. Anegdotka z życia- :-))) (choć, chyba już się kiedyś pojawiła w bardziej okrojonej wersji…:-) A tekst od gwiazdek- och, jak bardzo się zgadzam! A przecież do czego jak czego, ale do zgadzania się zupełnie nie mam skłonności, wiec warto odnotować 😉

    Like

Leave a comment