Wszystko minie

Przyznam szczerze, że czekałem na tego wirusa. Nie w tym sensie, że go wypatrywałem z utęsknieniem, ale po prostu się spodziewałem. Od lat. I to chyba raczej nie ze względu na bycie biologiem, a raczej na bycie realistą. (Wiele osób twierdzi, że pesymistą, ale ja jednak upieram się przy swoim). Z historii nie byłem specjalnie dobry, ale zawsze wydawało mi się oczywiste, że tych ostatnich kilkadziesiąt lat pokoju i dobrobytu w Europie to raczej jakiś ewenement niż norma. I że tylko kwestią czasu jest kolejna wojna (o czym już kiedyś tu pisałem), epidemia, kryzys gospodarczy czy klęska żywiołowa.

Przez ostatnich 15 lat na wszystkich piwkach, grillach i parapetówkach, kiedy temat schodził na zakupy wymarzonych nieruchomości, powtarzałem, że ja planuję kupować dopiero po pandemii, jak ceny spadną. I to chyba dość typowy dla mnie żart, bo raz, że mroczny, a dwa, że tylko w połowie żartem będący. No i teraz pointa jest bliżej niż kiedykolwiek, więc teoretycznie mógłbym uśmiechać się triumfalnie Ale uśmiecham się tylko do żony. Po pierwsze, dlatego, że na tych wszystkich piwkach, grillach i parapetówkach to ja mówiłem dużo różnych rzeczy i chyba tylko żona je pamięta, a po drugie, w kontaktach z kimkolwiek innym uśmiech nie wystaje mi spod maseczki.

Mam wrażenie, że ten mój realizm, przez złośliwych nazywany pesymizmem, bardzo mi pomaga utrzymać równowagę psychiczną w obecnej sytuacji. Dlatego chciałbym się podzielić z wami kilkoma swoimi refleksjami, z nadzieją, że może komuś trochę tym pomogę. Dawniej chyba wstydziłbym się zrobić coś takiego na łamach Kompostowni. Bałbym się, że ludzie poczują się pouczani albo uznają moje rady za pretensjonalne banały. Właściwie to jeszcze jeszcze pół godziny temu, kiedy siadałem do tego posta, planowałem, że będzie o czymś zupełnie innym. Że będzie niepoważny i zabawny. Pisanie z dowcipnym dystansem jest bardzo komfortowe. Dystans zapewnia bezpieczeństwo, a śmieszkowanie przynosi lajki. Ale ostatnio jestem wyraźnie mniej zainteresowany zarówno jednym, jak i drugim.

Na początek chciałbym przypomnieć rzecz tyleż oczywistą, co fundamentalną: wszystko mija. Tak jak skończyło się nasze życie przed pandemią, tak pewnego dnia skończy się sama pandemia, a potem również to, co po niej przyjdzie. Kłopoty, które masz teraz ty i te, które mam ja, wcześniej czy później przeminą. W ich miejsce przyjdą nowe i one też się skończą. Od czasu do czasu będą nastawać lepsze czasy, by z czasem również przemijać. Aż w końcu skończy się twoje i moje życie. Żadne z naszych zmartwień nie będzie trwało wiecznie, żadnego nie zabierzemy do grobu. Mnie to pociesza. Mniej się przejmuję.

Z drugiej strony bardzo mocno chciałbym podkreślić, że nasze życie nie jest niczym więcej niż sumą tych wszystkich tymczasowych sytuacji. Nie ma momentów, które są naszym życiem bardziej ani takich, które są nim mniej. Każda godzina naszego życia trwa tyle samo.

Mimo to bardzo często ulegamy złudzeniu, że to, co się wydarza na końcu, jest ważniejsze niż to, co się działo na początku. Obwiniam o to konstrukcję fabularną opowieści, którymi ludzkość karmi się od początku swojego istnienia. W niemal każdej bajce, powieści czy filmie występuje coś takiego, jak zakończenie. Zakończenie, szczególnie to szczęśliwe, wydaje się zamrażać czas. Typowy bohater filmowy przez niespełna dwie godziny zmaga się z różnymi przeciwnościami losu, aż w końcu osiąga coś, co go uszczęśliwia – odnajduje miłość, pokonuje przeciwnika, ratuje świat. I w tym momencie puszczamy napisy końcowe i udajemy, że to jest stan docelowy. Że wszystko, co było przedtem, to tylko półtorej godziny stresu, męki i wysiłku, a teraz jest już dobrze. Patrzyłem ostatnio jak przez cały bardzo oskarowy film zły strażnik wiedzie dostatnie życie i gnębi niewinnego więźnia, aż wreszcie, po dwudziestu latach strażnik ginie, a więzień ucieka. I w tym momencie zasugerowano mi, że strażnik przegrał, a więzień wygrał. Ja tego tak nie widzę. Ja patrzę na całe życie tych postaci. Strażnik miał przykrych tylko 5 ostatnich minut życia. Więzień miał zmarnowanych dwadzieścia lat.

Każda sytuacja w naszym życiu jest tymczasowa, ale nie oznacza to, że jest nieważna. Za jakiś czas cała ta pandemia się skończy, jak wszystkie pandemie w historii ludzkości, ale nie można odkładać życia do tego momentu. To, co robisz, o czym myślisz i co czujesz teraz jest równie ważne, jak to, co będziesz przeżywał wtedy. Nie wegetuj. Żyj. Połowy rzeczy nie da się teraz zrobić. Ale drugą połowę się da. Człowiek jest w stanie przystosować się do niemal każdej sytuacji. Rób swoje, bo twój czas na tej planecie kurczy się w tempie 60 minut na godzinę.

Skup się na tym, na co masz wpływ. Nie przyspieszysz stworzenia szczepionki. Nie zapewnisz pełnego bezpieczeństwa sobie i swoim bliskim. Nie jesteś w stanie przewidzieć, jak długo to wszystko potrwa. Ale są rzeczy, nad którymi masz kontrolę. Ty decydujesz, jakich środków bezpieczeństwa będziesz używać. Jak będziesz spędzać czas. Czym zajmiesz swoje myśli. Co powiesz człowiekowi obok. Nawet jeśli to “obok” oznacza drugi koniec światłowodu.

TL;DR
Nie martw się, ta pandemia nie będzie trwała wiecznie. Ale twoje życie też nie, więc nie zamrażaj go do czasu, kiedy wszystko wróci do normy.

I w sumie może też nie przeceniajmy tej całej “normy”. Nie wiem, jak wy, ale ja nie byłem jakoś przesadnie szczęśliwy, zanim całe to pandemiczne gówno wybuchło, i raczej nie spodziewam się przesadnej błogości, kiedy już się to wszystko skończy. Będzie, jak będzie. Ja się nie napinam.

PS. Planowany na dziś śmieszny post nie został odwołany, a jedynie przełożony.

5 thoughts on “Wszystko minie

    1. Tak, dość często przekonuję się, że w tej jego modlitwie o cierpliwość, siłę i mądrość jest w zasadzie zawarta większość tego, co można mądrego o życiu powiedzieć.

      Like

      1. Modlitwie? Chyba nie, on się raczej z bogami i wadzi, i stara się ich obłaskawić. Ale na swoją nutę. A reszta: zgadzam się z Panem 🙂

        Like

      2. Myślę że ludzie w czasach dobrobytu nie zawsze są szczęśliwsi a nawet przeciwnie nieznośna lekkość bytu jest właśnie nieznośna. Dla mnie to co się dzieje teraz to takie przebicie się do świadomości prawdy o życiu od której aktualnie nie ma gdzie uciec. Ale nie myślę też ulegać i bezkrytycznie przyjmować wszystko co słyszę bo jest coś takiego jak heurystyka dostępności i warto zadawać sobie od czasu do czasu pytanie- no dobrze ale dla mnie w tej chwili co się zmieniło i czy na pewno wszystko na gorsze?
        Bardzo chrześcijański ten Twój post – tak w ogóle 😊

        Like

      3. Dla mnie na plus zmieniła się chyba tylko jedna kwestia. Zawsze miałem sporo rzeczy, o których sądziłem, że powinienem je zrobić, a nie robiłem i bardzo byłem o to zły na siebie. Teraz po prostu wielu z nich nie da się zrobić, więc znacząco się wyluzowałem.

        Like

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s